> Czy katolicy mogą (powinni) posiadać broń.
No i tu dochodzimy do rozróżnienia między „względami ludzkimi” czy „chrześcijańskimi” a „katolickimi”.
Filozoficznie są ludzie, którzy są kompletnymi pacyfistami i odrzucają posiadanie broni. Podobnie są też wyznania chrześcijańskie, które mają taką etykę, posuwając się do tego że zabraniają wyznawcom służyć w jakichkolwiek rolach związanych z używaniem broni.
Oczywiście skrajni pacyfiści wikłają się wtedy w paradoks, polegający na tym że na co dzień cieszą się pewnym stopniem ochrony ze strony nie-pacyfistów przed socjopatami. A zatem np. w Polsce działa policja – niezależnie od wszelkich narzekań na tyle dobrze, że nasz kraj funkcjonuje. Inaczej, niż np. miejsca gdzie państwo de facto nie funkcjonuje i gdzie „checkpointy” na drogach organizują sobie po prostu jacyś uzbrojeni ludzie, którzy może Cię przepuszczą, może zażądają łapówki, a może im się Twoja twarz nie spodoba i Cię zastrzelą.
Pacyfista w Polsce żyje więc w świecie, w którym korzysta ze stabilizującej roli policji, jednocześnie mogąc ją potępiać. Bo oczywiście, teoretycznie, gdyby wszyscy ludzie byli pacyfistami, to byłoby lepiej. Ale nie żyjemy w świecie, gdzie to jest możliwe.
Kościół katolicki m.in. dlatego dosyć wcześnie w historii dopuścił służbę w wojsku czy posiadanie broni. Bo alternatywą jest uznanie, że nie wolno się bronić. I to nie tylko, że ja powinnam się zdecydować na niebronienie siebie, a że powinnam biernie się przyglądać atakowaniu innej, słabszej osoby, a także zezwolić na to, żeby ludzie o ewidentnie okropnych zamiarach np. zdobywali zbrojną władzę nad jakąś okolicą.
Z tego względu w rozumieniu katolickim agresja jest grzechem, proporcjonalna obrona nie, toteż posiadanie broni – w celach obronnych – jest dopuszczalne. To oczywiście oznacza, że wiemy, że ta broń może być a nawet zapewne będzie używana również gdzieś przez kogoś do agresji. Ale znów, zastosowanie ma zasada podwójnego skutku (tu w wersji: rzecz moralnie dobra nie jest zabroniona ze względu na nieakceptowane moralnie nadużycia) i osobistej odpowiedzialności – gdybym posiadała broń (której nikt rozsądny mi nie da przy mojej niepełnosprawności
) to moim obowiązkiem byłoby rozsądnie dbać o to, żeby nie została użyta agresywnie. Nie mam zaś obowiązku pozbawiać kogoś broni tylko dlatego, że podejrzewam, że mógłby jej kiedyś źle użyć.
W historii Kościołowi zdarzało się protestować przeciw konkretnym formom broni i walki, które uważane były za niemoralne bo zbyt agresywne. Np. nie sądzę, żeby moralnie dopuszczalne było dywanowe bombardowanie miasta czy użycie broni nuklearnej. Podobnie np.
Jan Paweł II protestował przeciw wojnie w Iraku (link), bo miała charakter wyłącznie agresywny. Ale oczywiście zdaniem Kościoła czy nawet Papieża w tym zakresie nie wszyscy zamierzają się przejmować. W tym nawet nie wszyscy deklaratywni katolicy. I tak było od zawsze.
Oczywiście różnica między posiadaniem broni a aborcją jest z punktu widzenia katolickiej nauki społecznej taka, że posiadanie broni ma zakres dopuszczalny, a aborcja w zasadzie nie (Oprócz rzadkich przypadków kiedy zabicie płodu nie jest chciane, ale jedyna medyczna możliwość ratowania życia matki wiąże się ze śmiercią dziecka w jej organizmie - wtedy dopuszczalne jest wybranie opcji że kobieta umrze a donosi ciążę, jeśli tak chce, lub że będzie uratowana kosztem życia dziecka. Nikomu takich dylematów nie życzę.)
Ale jeżeli mówimy o zapobieganiu cudzej aborcji (czyli nie dokonuję jej ja, a ktoś inny i pytamy o granice mojego obowiązku moralnego w zapobieganiu), to jest już zakres w którym np. katolicka nauka społeczna (na tyle na ile ją rozumiem) stawia granice ingerencji. Nie można działać a’priori z założeniem, że robimy dosłownie wszystko żeby uniemożliwić zło, ponieważ doszlibyśmy wtedy do totalitarnego absurdu.
Dla porównania –
fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego o interpretacji przykazania „nie zabijaj”.