Witajcie
Starałam się o wydanie orzeczenie o niepełnosprawności w celach pozarentowych, niestety lekarz orzecznik nie zaliczył mnie do grona osób niepełnosprawnych. Uznał, że moje schorzenie (choruje na wielotorbielowate zwyrodnienie nerek typu dorosłego) jest nieistotne. Wiem, że osoby z takim samych schorzeniem otrzymują nawet stopień umiarkowany. Ciekawi mnie od czego to zależy – od gestu i humoru orzecznika czy od faktycznego stanu zdrowia pacjenta. Najbardziej krzywdzące wydaje mi się uzasadnienie, które nie pokrywa się z tym co miało miejsce na komisji (mowa w nim o przeprowadzonym badaniu, analizie dokumentacji medycznej i wywiadzie). Lekarz nawet nie przeprowadził żadnych, nawet podstawowych badań, które wykonuje mój nefrolog ( pomiar ciśnienia i tętna). Ksero kartoteki z poradni nefrologicznej nie wzbudziło w nim większego zainteresowania, nie mówiąc już o wynikach USG. A wywiad był chyba tylko po to by mnie poniżyć. Wszystkie moje wypowiedzi traktował lekceważąco, wręcz kpił sobie ze mnie. Mówił że nie mam prawa odczuwać bólu przy wysiłku fizycznym i problemów z ciśnieniem. Miałam ochotę powiedzieć mu, że skoro mam "zdrowe nerki" (tylko usiane torbielami, największa ma powyżej 50mm) to ja chętnie zamienię się z nim na nerki. Ciekawe czy tak równie gorliwie jak mnie wyśmiewał, by się zgodził na taką wymianę :/
Coś mi wydaje, że nie tylko mnie potraktował w taki sposób. Czekając na swoją kolej, słyszałam jak z pierwszą osobą prowadził rozmowę podniesionym głosem. A następne dwie kobiety wyszły od niego czerwone na twarzy i ze łzami w oczach. Chciałabym napisać odwołanie, ale tracę nadzieję, że cokolwiek wskóram. Najbardziej boli mnie, że lekarz może na takiej komisji (w cztery oczy) bezkarnie zmieszać chorego z błotem. A potem bez skrupułów wypisać w uzasadnieniu co mu się żywnie podoba