Kilka spostrzeżeń, jakie nasunęły mi się po przeczytaniu artykułu "Gdzie my jesteśmy". Autor z rozżaleniem rozwodzi się nad niefrasobliwością niepełnosprawnych, którzy rzekomo obrażają się na organizowane dla nich imprezy . A przecież powinni być wdzięczni za tak wielki dar serca (złośliwość zamierzona). Sama nie chodzę nigdzie. Dlaczego? Bo nie mam kasy i nie interesuje mnie sponsoring, ani wolontariat. Przestańcie wreszcie robić wielkie akcje na pokaz. Dajcie ludziom to, czego pragną najbardziej - pracy i godnych zarobków, a już sami zadbają o swoją rozrywkę. To praca daje człowiekowi poczucie własnej wartości, oczywiście stała praca, a nie jak to się dzieje, że pracodawca przyjmuje na "chwilę". Spotkania na siłę ludzi, w żaden sposób ze sobą nie związanych (pracą, zainteresowaniami, wiekiem) są naprawdę żałosne. Byłam na takim. I więcej nie pojadę, szkoda czasu. Dlaczego zresztą tworzyć osobne imprezy dla niepełnosprawnych, czy jesteśmy jakimś wybrykiem natury? Powinniśmy bywać wśród ludzi, ale czasem lepiej nam wśród zwierząt, bo ani kot, ani pies nie segreguje ludzi wg wyglądu, czy pozycji społecznej. Może od nich trzeba by nauczyć się tolerancji?