No to opowiem Wam, co mnie spotkało. Spotkało chyba dlatego, że ciągle się tego bałam i nie wyobrażałam sobie jak się można czuć w takiej sytuacji.
Ale od początku.
Po załatwieniu lekarza...hm...no wiem jak to brzmi, ale załatwiłam częściowo, w poniedziałek jeszcze poprawię.
Tak więc po wizycie, pojechałam ze synową do marketu. Miałam do wyboru kilka po drodze, ale stwierdziłam, ze dawno nie byłam w jednym z nich, to pojedziemy pochodzić. Bierzemy wózek i wjeżdżamy do środka, a tu nagle...bramka wyje na cały market. Ups..konsternacja na całego!...Niemożliwe! Co jest grane? Rozglądam, się dość bezradnie....Podchodzi na raz dwa ochroniarz i mówi, że mam się nie przejmować, bo to wózek pika na bramce, one tak mają, bo są nowe. Nie rozumiem i mam chyba minę wyjątkowo niedowierzająca, że to wózek, choć gdybym pomyślała bez emocji, to takie niedowierzanie działało przecież przeciwko mnie. Bo w domyśle wózek niewinny, to już tylko ja zostałam...
Na to ochroniarz, że jak chcę (uwaga! jak chcę), to mogę sama bez wózka cofnąć i przejść, i się sama przekonam, że będzie w porządku. No dobrze. Robię bez wózka krok do tyłu i bramka wyje. O matko święta, to jednak ja! Ale jakim cudem?! W głowie tsunami! Pan do mnie spokojnie, że pewnie kupowałam coś w innym markecie i mam w torebce. Nie, nie kupowałam, nikomu też nic nie wzięłam, zarzekam się od razu, bo nadal jestem w chaosie...
- Niech pani zobaczy w torebce, co może pikać.
Wkładam rękę do torebki, mieszam w bałaganie...nie, nie będę wszystkiego wykładać, tych chusteczek, karteluszek i karteczek...eee...tam...nie będę wymieniać, bo czas w torebce porządek zrobić. Machnęłam torebką raz jeszcze, sama zostając dalej i nic. Nie pika. Pan na mnie spojrzał uważniej. Musi mieć pani coś na sobie.
Nooo mam...odpowiedziałam niepewnie...mam normalne rzeczy.
- A coś nowego?
Zaczęłam niepewnie rozpinać guziki od płaszcza....
Synowa stwierdziła, że najnowszą to mam kamizelkę...
Ale przecież wszędzie w niej chodziłam i nic nie pikało, w sumie jest już stara, ma pół roku.
Zaczęliśmy ją oglądać , pan podpowiedział gdzie zajrzeć, a tam wszyty w metce ukryty pikacz....!
I co? Nigdzie w żadnym markecie, na marketów od licha i trochę nic nie pikało, a tu tak.
Gdyby nie postawa ochroniarza (przystojny zresztą i miły), to pewnie bym się denerwowała....ale cały czas się do mnie z rozbawieniem uśmiechał...
Tak nawiasem, ciekawe, że tam, gdzie kupowałam tę kamizelkę, bramki na wyjściu milczały.
Pointa?
Zawsze kiedy przechodziłam przez bramki, miałam jakieś irracjonalne obawy, żeby tylko coś nie zapiszczało, żeby ktoś nie myślał, że cokolwiek mogłabym zabrać ze sklepu.
No i nagle stało się, przeżyłam pikanie na własnej skórze.......... i żyję.
))