> I gdzie w tym wszystkim miesci się tzw. hospicjum?
Hospicja to nie DPSy. Zasadniczo, w hospicjach są osoby, które umtrą, z przewidywalnych przyczyn, raczej szybciej niż wolnej.
Są ludzie, którzy mają - moim zdaniem kuriozalne - pojęcie honoru. Że trzeba wszystko samemu. Ktoś bardzo mi bliski był najpierw pod opieką hospicjum domowego, a potem trafił do stacjonarnego hospicjum, na dwa dni przed śmiercią, bo po prostu nie daliśmy już się rady opiekować, z czysto medycznego punktu widzenia. I z perspektywy tego co widziałam, mówię wprost że teraz doradzałabym współpracę z hospicjum, a nawet ewentualnie wcześniejsze pójście - nie tylko na ostatnią prostą. Gdyby mnie ta sytuacja dotyczyła, prawdopodobnie (nie mogę mówić, że na pewnio)
kazałabym rodzinie załatwić hospicjum i nie bawić się w leżenie w domu.
Hospicjum stacjonarne załatwiło nam wizyty pielęgniarki, która zakładała kroplówki, wizyty rehabilitanta i sprzęt, np. specjalistyczny materac przeciwodleżynowy. Jasne, że takie coś można kupić, jak ma się pieniądze. Ale nawet wtedy jest pewien komfort w tym, że oni wypożyczali ten sprzęt wiedząc że był już używany i działa dobrze. Nie było myślenia o tym "a co jeżeli źle kupimy"
A hospicjum stacjonarne zapisało mi się w pamięci tym, że pierwszą rzeczą jaką zrobili było sprawdzenie saturacji krwi tlenem i podłączenie do tlenu, jak się okazało że saturacja wynosi 30% (powinno być powyżej 90%). W opiece w domu nie tylko nie mieliśmy szans tego zmierzyć, ale nawet na to wpaść. Bo nie jesteśmy pracownikami medycznymi, nikt nam tak wcześniej nie umierał, więc nasze wspólne umiejętności ograniczają się do podawania tabletek, pomiaru temperatury i robienia zastrzyków, a i to - przy podzieleniu opieki na trzy osoby, było trudne, bo wszyscy oprócz tego musieliśmy jednak pracować. Nie wspominam zbyt pozytywnie tego czasu kiedy ja się rozchorowałam a musiałam się jednocześnie opiekować kimś, bo w sumie w takiej sytuacji nie wiadomo czy czymś nie zarażę, nie zaszkodzę i odpocząć też nie mam jak.
Jestem przekonana, że właśnie dzięki temu że trafiliśmy do hospicjum stacjonarnego, dane nam się było po ludzku pożegnać, a nie tylko patrzeć jak ktoś umiera, bo się po cichu dusi, a nie może nam tego powiedzieć. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że czy to w szpitalu czy w hospicjum miało mnie nie być przy łóżku bliskiej chorej osoby. Do dziś mi chyba trochę żal, że nie mogłam tej ostatniej nocy zostać. Wszyscy umieramy w pojedynkę, ale nie powinniśmy umierać sami