
Norbert:
Stoi sobie budynek użyteczności publicznej, wybudowany w głębokim PRL. Cztery piętra - jest winda, ale zatrzymuje się na półpiętrach. Tego budynku nie da się dostosować w pełni do osób na wózku, bo nie zmieni się konfiguracji windy. Można go najwyżej zburzyć do gruntu i wybudować od nowa. To kosztuje. W związku z tym, że budynek (należący wtedy do Uniwersytetu Warszawskiego) nie był dostosowany, na tym kierunku, którego to była siedziba, studiowała przez pięć lat jedna osoba na wózku (którą po tych schodach, między innymi, nosili asystenci). A skoro nie było wielu studentów "kłopotliwych", nie było palącej - nagłej - potrzeby przeniesienia się gdzie indziej. Żeby nie było - nie siedziałam tam w żadnych władzach - wiem to, jako była studentka UW.
Kiedyś może powstanie nowa siedziba. I wtedy, jeśli architekci będą mieli dość oleju w głowie, budynek może już być dostosowany. Ale tej konkretnie postpeerelowskiej kamienicy dostosować się nie da i tyle.
Nie jest to zresztą jedyny taki problem - inny budynek UW zawierał azbest, a uczelni nie było stać na neutralizację. Jeszcze inny stał na skarpie i istniało ryzyko, że się kiedyś po prostu osunie. Przy takich problemach lokalowych, wydawanie kasy na dostosowania jest - niestety - gdzieś na szarym końcu. Bo te budynki nie są nawet w pełni odpowiednie dla sprawnych. I kończy się tym, że dostosowania finansuje się nie z budżetu Uniwersytetu, a z oddzielnie przyznanych pieniędzy Unii Europejskiej (jak się uda je uzyskać).
Podobnie np. z przejściami dla pieszych. Ja mam taki specyficzny problem, że z powodu zaburzeń równowagi nie mogę stać na wysepkach dla pieszych, jeśli są za wąskie - bo mogę się wywrócić na jezdnię i to się źle skończy. Zdarza się, że z tego powodu w ogóle nie korzystam z konkretnych przejść, bo są dla mnie niebezpieczne (np. "wieloczęściowe" przejścia w centrum miasta, na których nie da się przejść wszystkiego jednym ciągiem i TRZEBA się zatrzymać w niewygodnym miejscu). Można by się uprzeć, że to jest niedostosowanie do mnie. Tylko, że ja nie liczę na to, że rozkopią i rozplanują ponownie całą ulicę - nie opłaca się.
Per analogiam, jeśli masz w jakiejś miejscowości dziury w jezdniach i chodnik z krawężnikiem, którego remontu ludzie będą domagali się najpierw? Załatania dziur w jezdni, czy obniżenia krawężnika?
Każda instytucja ma budżet. Jeśli dostosowania mieszczą się w jej możliwościach finansowych, albo można na nie uzyskać jakieś inne "specjalne" pieniądze, można o nie walczyć (popieram). Ale istnieją pewne granice. "Bez względu na koszta i to, ilu ludzi z tego skorzysta" jest po prostu nierealne. I nie ma to nic wspólnego ze sceptycyzmem, tylko ze zwykłą matematyką.