No cóż, Ella - nijak nie kumam związku między tym, co ja napisałam a co Ty w ostatnim poście.
A już najmniej się zgadzam z tym, że "Nie wszyscy znają przepisy i nie wszyscy je muszą znać." Otóż nie muszą znać - ale nie bardzo mają później prawo dyskutować z tymi, którzy je znają. Bo na czym się niby oprzeć? Jak sama widzisz, nieznajomość przepisów szkodzi - a jeszcze bardziej niefrasobliwość i brak instynktu samozachowawczego.
Czy Ty uważasz, że podpisując umową "na stałe" ktokolwiek gwarantuje Ci pracę do końca życia albo dotąd, aż Tobie się akurat znudzi pracować...?
Twoja opowieść jest wyłącznie kolejnym dowodem na postawione przeze mnie tezy - pracodawca robił, co chciał (i na co mu prawo pozwalało) a Ty się na to godziłaś. Czy ktoś Ciebie zmuszał pod pręgierzem...? Szczególnie, że piszesz nie o ZPCHrze a o otwartym rynku pracy. Toć to nie są instytucje charytatywne a rynek raz jest taki a za chwilę inny.
Trudno, aby "gonienie po urzędach (choć nie wiem od czego wyższych)" cokolwiek tu dało, skoro nie złamano prawa.
Co to znaczy "kazali" podpisać umowę??? Nie znam takiego pojęcia, w moim życiu nie istnieje. Jestem wolnym człowiekiem i szantażowi mogłabym ulec może jedynie w sytuacji zagrożenia życia kogoś bardzo bliskiego, z cyklu "noż na gardle" itd. . Ale na pewno nie w kwestii pracy czy czegoś równie ulotnego.
Owszem, dochód wolno przekraczać zawsze - to Ty decydujesz, ile chcesz w takim wypadku zarabiać (w sensie limitów). Skoro przyjmowałaś ich kalkulację - to Twój błąd a ich zysk. Wystarczyło udowodnić, że zarabiasz rażąco mniej niż osoby zdrowe na tym samym stanowisku, w tym samym wymiarze pracujące - i byłabyś wygrana.
Twoja postawa w tym wypadku niepotrzebnie tylko utrwala niedobre wzorce - że jak kulawy to już mało że sponiewierany przez wszystkich to jeszcze koniecznie niedouczony w podstawowych kwestiach, które np. zdrowy pracownik też znać powinien. To, że ktoś ma kłopoty z poruszaniem się nie oznacza mniejszych zdolności poznawczych czy logicznych - a więc to samo prawo znać powinien, jeśli chce rozumieć, co się w wokół niego dzieje.
Kiedy podczas zatrudnienie w moim jedynym ZPCHrze (choć była to firma prywatna, typowo kapitalistyczna) szef zmniejszył kiedyś pensję (bez uprzedzenia), bo się doliczył, że moje 7 godzin pracy to 7/8 etatu czyli mniejsze pobory (choć wcześniej widział to inaczej) - to po 2 tygodniach prawie na kolanach błagał, żebym wycofała wszystkie pretensje i przyjęła propozycję powrotu do starych warunków. Ale, choć byłam bardzo młoda i niedoświadczona, sięgnęłam po wiedzę, obdzwoniłam pół Polski, pojechałam gdzie się dało i zebrałam argumenty. Szefowi nie opłacało się ich nie zrozumieć... Więc nie mów mi o przymusie życiowym - nie chcesz, masz to, co masz.
Oczywiście, że robi się czysty biznes na stanowiskach ON - ale ON nadal podpisują te umowy... (jak chcesz, znajdź sobie definicję słowa "umowa").
Jak zwykle, Ella, nie odnosisz się do ani jednego punktu merytorycznie tylko wyrzekasz, uogólniasz i osądzasz nie podając argumentów. Wygodne.
Nie mam zamiaru się licytować na wiedzę - to Ty napisałaś, że nie konieczności, aby każdy znał prawo. Czyż inaczej? Ale skoro tak, do kogo masz pretensje, że zgadzałaś się na taki a nie inny układ?
Nie, nie interesuje mnie, czy byłaś sprzątaczką bo to nie ma znaczenia.
Pozwól, że nie każdy będzie podzielał Twoje opinie - bo może mieć podstawy do odmiennego zdania. No, i skoro wszyscy pracodawcy to takie żmije - po co się w ogóle z nimi zadawać???