Osoby które nie mogą się poruszać mają przynajmniej to, że inni widzą ich chorobę, a u mnie wykorzystuje się fakt że na "oko" jej nie widać i skutecznie neguje się moje skargi. Cierpię na depresję lekooporną i inne pokrewne sprawy + skolioza II stopnia. Kiedy przychodzę na badanie od razu widzę złość w oczach orzeczników i bierną agresję "a ta co tu niby robi, zdrowa dziewucha". Dosłownie takie coś widzę w ich spojrzeniach. Potem następuje badanie ciała, czyli ciśnienia, odruchów neurologicznych, szukanie żylaków, sprawdzanie węzłów chłonnych, macanie brzucha itp. Po zbadaniu mojego ciała wpisują w akta że jestem zdolna do pracy. Jest to perfidne wykorzystanie względnego zdrowia fizycznego do wykazania że moje dolegliwości psychiczne nie przekreślają mojej zdolności do pracy. W tym momencie mogę tylko stanąć i wyć. Bo tego że są dni kiedy nie jestem w stanie zwlec się z łóżka oni nie przyjmują do wiadomości. No bo przecież na komisję przyszłam o własnych siłach...
Tego, że kiedy przestaje działać lek, zaczynam czuć się jak w potrzasku, mogę drapać ściany z cierpienia- tego przecież nikt mi nie poświadczy. Tego, że w pracy mam tak duże problemy z koncentracją i z pamięcią, że hamuję pracę całego zespołu - tego też nie udowodnię. Tego, że po paru godzinach pracy przychodzi takie zmęczenie że nie wiem jak się nazywam - to też "moja subiektywna skarga". Oni nie mają pojęcia i nie chcą go mieć, jak depresja wyczerpuje rezerwy organizmu, jaka to energochłonna choroba.
Teraz będzie to samo - czyli znowu badanie ciała i wyrok - nie stwierdza się niezdolności do pracy.
Może ktoś może mi coś poradzi, co zrobić, bo ja nie mam już sił na to wszystko.
Gdybym nie spełniała warunków do renty socjalnej, zus odrzucił by mój wniosek o rentę od razu. Skoro wzywali mnie na badania i rozpatrywali to znaczy że spełniam warunki. Moja choroba powstała podczas lat nauki, a lat pracy w rencie socjalnej się nie wymaga.