> Przykłady. Mój kolega, z niepełnosprawnością ruchową w stopniu umiarkowanym, oczywiście ma rentę, pracuje.
Nie odpowiadam za Twojego kolegę, bo człowieka nie znam, ale pozwól, że przedstawię Ci tę sytuację z troszeczkę innej strony.
Renta (nie wiem, który typ renty ma znajomy), jest swoistym zabezpieczeniem finansowym na wypadek czegoś, co w przepisach (rentowych) nazywa się „niezdolnością do pracy” . Jednocześnie istnieje inna grupa przepisów (ustawa o rehabilitacji), z której wynika że można pracować na stanowisku przystosowanym do niepełnosprawności, będąc wciąż zgodnie z prawem „niezdolnym do pracy”. Mamy więc paradoks: z jednej strony rentowo nie chodzi o to, czy jest się chorym czy nie tylko czy jest się „niezdolnym do pracy”, z drugiej teoretycznie można być „niezdolnym do pracy” i pracować, ale z trzeciej – nie jest to wcale jasne. Dlaczego to ważne?
Bo „niezdolność do pracy” to stan, który może się zmieniać niezależnie od zdrowia. Ludzie, którzy mają renty mogą się bać, że po podjęciu pracy, zawieszeniu renty z powodu dochodów i innych takich zmianach życiowych... zostaną (zgodnie z normalną logiką) uznani za „zdolnych do pracy”. To by oznaczało, że o ile ich stan zdrowia się nie pogorszy, tracą nieodwołalnie prawo do renty. A problem ze zdrowiem pozostaje, zaś to właśnie zdrowie, a nie abstrakcyjne pojęcie „zdolności” może zadecydować o tym, czy jak Cię wyrzucą z tej pracy, którą masz, to znajdziesz następną.
Ten system, innymi słowy, stawia Cię przed wyborem: albo trzymasz się wszystkich podpórek (np. renty), nawet zębami (kosztem swoich ambicji, długoterminowego bezpieczeństwa itd.) albo wykopujemy spod Ciebie wszystkie podpórki i radź sobie sam. Większość ludzi nie lubi „zbędnego” ryzyka i w takiej sytuacji systemu będzie się próbowało jednak trzymać. System sam się o to prosi, nie proponując stanów „przejściowych” (trochę sobie radzisz, więc będziemy Cię już trzymać tylko za jedną rękę).
Wiąże się to też z tym, co napisałeś później: dzielisz ludzi na takich, którzy w Twoim poczuciu będąc niepełnosprawnymi „mają problem” i takich którzy ich „nie mają”. I ci, co problemu „nie mają” powinni sobie radzić (w skrócie).
Ale takie zero-jedynkowe podejście nie jest do końca prawdziwe. To co osoba niepełnosprawna może, a czego nie może, wynika oczywiście w gigantycznym stopniu z jej zdrowia, ale także ze wsparcia otoczenia, okoliczności (miejsca zamieszkania czy zwykłego szczęścia), wykształcenia itd. Jedyna rzecz, jaka z nią „na gwarancji” pozostaje zawsze, to niepełnosprawność (jeśli jest nieuleczalna). Wszystko inne może zmienić się na lepsze, albo na gorsze, dokładnie tak jak u osób „sprawnych”. To może powodować poczucie stałego zagrożenia – z jednej strony nic, z tego co dobre nie mam na stałe, z drugiej mam coś złego co mam na stałe, więc muszę teraz zbierać wszystko co mogę, na ten moment kiedy życie zabierze mi to co dobre, a zostawi z niepełnosprawnością. I to może, jak mi się wydaje, prowokować część zachowań, które albo sprawiają wrażenie roszczeniowych albo po prostu roszczeniowe są.
Zakładam, że podobną sytuację „negatywnego startu” (czyli sytuacji, kiedy zawsze wiesz, że jesteś dodatkowo obciążony) mają też różne grupy osób „sprawnych” (np. samotni rodzice małych dzieci). U nich zatem również może się pojawić takie poczucie stałej niepewności pomimo tego, że zewnętrznie wygląda na to, że są „ustawieni”.
Oczywiście wszyscy, „sprawni” i niepełnosprawni, muszą się w życiu liczyć z niespodziankami i zmianami kursu. Różnica polega na tym, że niektórzy mają z przodu „na gwarancji” coś, co ich obciąża na przyszłość, a inni mają tylko szansę, że ich coś takiego może kiedyś spotkać oraz że jednym system oferuje podpórki (na zasadzie wszystko albo nic), a drugim nie.
> są chwile kiedy czuję się bardziej niepełnosprawny (życiowo) od osób z orzeczeniami.
Po pierwsze, myślę, że tylko od niektórych osób z orzeczeniami (tych, które uważasz za samodzielne). Po drugiem na to nie ma prostego rozwiązania, bo zawsze będą ludzie na granicy systemu (tacy, co sobie aktualnie radzą, ale mają dostęp do pomocy). Tak samo jak zawsze będą studenci, którzy oblali egzamin jednym punktem i uważają, że trójka dla kolegi, który dostał 1 punkt więcej jest niesprawiedliwa. Po trzecie wreszcie - zakładam, że i tak nie chciałbyś się zamienić z nimi na sytuację życiową, właśnie dlatego, że oni zawsze już będą grali z jedną trefną kartą - nawet kiedy cała talia zostanie potasowana od nowa. Teraz wyciągnąłeś gorsze rozdanie od nich i to wszystko.