Czytam i czytam i tak się zastanawiam, zali ten wolontariusz to zwykły, przyzwoity człowiek czy może anioł? Z jednej strony wielu znam ludzi, którzy jakąś pomoc świadczą komuś bezinteresownie (w tym sensie bezinteresowności, że od korzystającego nie wymagają żadnej odpłaty, chociaż mogą np. w ten sposób zyskiwać doświadczenie) i nic w tym wielkiego. Ktoś kogoś za darmo czegoś nauczy, ktoś komuś coś załatwi, pomoże napisać pismo, znaleźć informacje, wyremontować kawałek mieszkania i żadnych peanów z tego tytułu nie oczekuje. Względnie punktualni, można im wierzyć że bez powodu nie cofną danego słowa, o ile zrozumie się, że powodem nie musi być koniec świata, a może - ciężka grypa. Czasem nawet tą swoją codzienną pomoc realizują przez jakąś fundację - zrobią starszej pani zakupy, posprzątają w papierach organizacji albo pójdą do świetlicy środowiskowej zrobić dzieciom darmowe zajęcia.
Z drugiej strony jak bym ich nie przykładała do tego tekstu, tak mi nie pasują. Bo raczej nie wyznają jakoby przepełniała ich absolutnie miłość bliźniego i czuli się zobowiązani pomoc nieść niezależnie od okoliczności swojego życia. Nie wszyscy podpisaliby się pod credo, że anonimowego potrzebującego "nie opuszczą nigdy". A zatem najwyraźniej wolontariuszami nie są.
Kim jest więc wolontariusz? Zwykłym, sympatycznym człowiekiem którzy komuś pomaga? Czy atletą miłości bliźniego który świątek piątek i niedziela o potrzebujących myśli? O jedno w tym świecie nie tak trudno i jak się przyjrzeć to jest takich ludzi dużo. To drugie to niemal wcielenie świętego, a święci nie są zbyt częstym zjawiskiem...