> Czy córka mną manipuluje? A może to ja przesadzam?
Myślę, że macie po prostu obie trudną sytuację.
Nie jestem psychologiem ani specjalistą, a po prostu kobietą po trzydziestce ze spastycznym MPD i kwestię „bycia na turnusie” przerabiałam na sobie, a także widziałam jak społecznie integrują się lub nie integrują się inni niepełnosprawni.
Jak rozumiem, córka nie ma kontaktów rówieśniczych. Podejrzewam, że jej stosunek do rówieśników jest zewnętrznie agresywny, ale wewnętrznie może być to agresja obronna ("I tak mnie odrzucą i nie zrozumieją, więc lepiej uznać, że to leszcze i głupki"). Podejrzewam, że chwiejność emocjonalna również ogólnie nie pomaga jej w relacjach.
W sanatorium poznała ludzi, którzy zrobili coś, czego w zasadzie nie powinni - jako rehabilitanci zaprzyjaźnili się z pacjentką. Ale Młodej wszyło to, z tego co piszesz, na dobre. Podejrzewam, że ci ludzie mają dużo więcej doświadczenia w "obsłudze emocjonalnej" niż przeciętni ludzie w wieku Twojej córki, więc było jej łatwiej nawiązać relację z nimi. Twoja córka otrzymała więc pierwsze akceptujące kontakty społeczne... niby już dorosłe, a jednocześnie nie tak wymagające od niej, jak to byłoby w przypadku przeciętnych dorosłych w jej wieku (zakładając, że spotkania z rehabilitantami miały charakter czysto towarzyski, a tak to rozumiem).
Nie znam jej oczywiście, mogę się zupełnie mylić, ale taki obraz mi się układa. I wychodzi mi z tego, że jej zależy przede wszystkim na utrzymaniu tych kontaktów, co jest prawie niemożliwe przy tej odległości.
Samo w sobie to marzenie jest nawet jakoś normalne (pomijając fakt, że normalnie takie znajomości dotyczą kuracjuszy, nie relacji kuracjusz-rehabilitant). Sama pamiętam pierwsze swoje wyjazdy w wieku nastoletnim i poczucie, że może mi się właśnie zaczęły jakieś znajomości na całe życie. Oczywiście okazało się, że nie przetrwały tak naprawdę odległości - byliśmy w ciepłych relacjach tam na miejscu, ale potem już nie. Z drugiej strony, jeśli byłam gdzieś drugi raz to byłam witana jak człowiek już znajomy i łatwiej się było ponownie „zintegrować” – to zdecydowanie ułatwiło mi potem relacje z równieśnikami.
Zasadnicza różnica między mną a Twoją córką polega na tym, że ja to przerabiałam mając 15 lat, a nie 23. W jej wieku byłam już dawno na studiach, miałam lokalnie znajomych i relacje "z turnusów" były tylko sympatycznym dodatkiem do rehabilitacji. To znaczy jako nastolatka miałam poglądy bliższe jej (że relacje są ważne, bo miałam ich mało), a później bliższe Twoim (że ważne jest rehabilitowanie się).
Idealnie by było, gdyby córka znalazła przyjaciół lub znajomych bliżej domu. Gdyby znalazła ich stopniowo tylu, że utrata pojedynczego, odległego kontaktu nie byłaby wielkim problemem. Ale teraz problemem jest – bo to kontakt cenny. Nie znam dziewczyny, ale wydaje mi się, że wypłakać się przynajmniej powinna móc w spokoju, bo rzeczywiście coś traci.
Czy przeniesienie się bliżej domu będzie korzystne, tego pewnie nikt powiedzieć do końca nie potrafi: może okaże się, że tam rehabilitanci też dobrze pracują, a Twoja córka pozna jakichś ciekawych ludzi znacznie bliżej domu. Może okaże się, że rehabilitacja jest jednak gorsza (i warto szukać możliwości pojechania te 700 kilometrów, choćby należało kogoś prosić o podwiezienie za benzynę). Jest więc ono szansą i stratą jednocześnie.
Niestety nie mogę tego problemu rozwiązać za was - mogę tylko powiedzieć tyle, że wydaje mi się, że racja jest w tej całej sytuacji „na ukos”: trochę Twoja a trochę córki.