Pofilozofuję sobie przez chwilę, jeśli można (znudzeni mogą przestać czytać).
Myślę, że problem jest na styku kilku pojęć: inność, równość (także w sensie "poprawność polityczna"), bycie gorszym (lepszym), "prawo" do szczęścia i zrealizowania wszystkich "normalnych" planów.
1) Równość nie zakłada jednakowości - kobieta i mężczyzna są sobie równi dlatego, że są ludźmi, a nie dlatego że mają te same funkcje w życiu (przynajmniej niekoniecznie mają te same - kobieta oczywiście nie musi spędzać całego życia przy rodzinie, ale
może to zrobić bez uszczerbku na równości).
2) W konsekwencji, bycie "innym" nie jest podstawą do utraty szacunku i podstawowej równości.
3) Inność jednak może powodować, że mogę robić pewne rzeczy (np. człowiek utalentowany może zostać słynnym pianistą) albo nie (np. ktoś nie może zostać astronautą, ktoś inny modelem, a są i tacy którzy nie mogą być naturalnymi rodzicami).
4) To co mogę i czego nie mogę, nie powinno być podstawą dla szacunku, o którym wyżej (w tym sensie geniusz stulecia i osoba kompletnie nieporadna bez własnej winy, są równie warci szacunku jako ludzie). Tu trudne założenie, bo myślę że są ludzie którzy w nie nie wierzą (nawet w stosunku do siebie samych) a także tacy, którzy może chcieliby wierzyć, ale trudno im w tym zobaczyć cokolwiek poza gładkim sloganem. To ważne w świetle punktu 5.
5) Istnieje też inny rodzaj szacunku - wynikający z tego co robimy i jacy jesteśmy (a nie
że jesteśmy). Nazwałabym go uznaniem. To jak różnica między miłością do dziecka, a dumą z jego poczynań, Uznania nie można wymusić. A osoba niepełnosprawna może w konkretnej sytuacji go nie otrzymywać (bo sobie nie "zasłużyła"). Czasami deklaracje o równości (i nie-inności) mają oznaczać właśnie to: nie tylko jestem równie godzien szacunku po prostu jako człowiek, ale jestem też równie godzien uznania - wprawdzie ja nie robię tego czegoś, co daje uznanie, ale tylko dlatego, że jestem niepełnosprawny, więc ludzie mają "obowiązek" darzyć mnie nie tylko szacunkiem ale i uznaniem.
Uważam, że takie podejście nie działa, ale jest całkowicie logiczne, jeśli ktoś nie wierzy w "szacunek" a wierzy w "uznanie" (muszę udowodnić swoją wartość, a skoro nie mogę tego zrobić zgodnie z zasadami gry i nie wierzę, że zasady można zmienić, to udawajmy, że już wygrałem).
6) Odrębnym problemem jest to, jakie "prawa" nabywamy dlatego, że jesteśmy godni szacunku jako ludzie. Pewne nabywamy (moim zdaniem) z pewnością, np. prawo do życia (w tym także do podstawowej opieki, jeśli bez własnej winy ktoś sobie nie poradzi). Na tym polu jest jeszcze, moim zdaniem, sporo do zrobienia na rzecz osób najbardziej niepełnosprawnych. Problem w tym, że wiele z tych rzeczy, które są "normalne" to wcale nie prawa, lecz powszechne przywileje. Nie ma np. raczej moim zdaniem "prawa do miłości" (związku i założenia rodziny), bo to by oznaczało, że ktoś ma "obowiązek" mnie pokochać. Myślę że, znowu, jest tu taka trudność, że wielu ludzi (w tym niepełnosprawnych) chce mieć "przywileje" (to normalne), chociaż w ich sytuacji to może być bardzo trudne. W konsekwencji pojawia się teza że ja nie jestem "inna" (czyli skoro Ty masz XYZ, to ja też powinnam mieć XYZ).
Uznanie, że coś nie jest prawem, a bardzo chcianym przywilejem może być, swoją drogą, bardzo trudne (mnie np. łatwo o tym mówić dlatego, że jeszcze nie czuję za bardzo tego braku "przywilejów", który pokazuje się powoli, wraz z każdym rokiem, kiedy "odstaję od normy").
7) Fakt, że ten człowiek obok mnie nie ma czegoś, co ja mam, a co jest "przywilejem" może być dla mnie niewygodny, z różnych powodów i wtedy może pojawić się też zbywanie tematów dotyczących tego przywileju. A zbywać można też twierdząc, że nie ma różnicy, że stan tego drugiego człowieka jest przejściowy. W tym sensie twierdzenie, że osoba niepełnosprawna nie jest "inna" może (ale nie musi) być właśnie zbywaniem: nie jesteś inny, więc to co Ci teraz nie wychodzi, nie działa, nie pasuje, to czego nie masz - to wszystko kiedyś "się wyrówna", więc problemu nie ma.
8) A z "lubieniem" swojej inności może być różnie - zakładam, że są ludzie, dla których ich inność jest na tyle trudna (są np. całkowicie niesamodzielni), że trudno by im to było polubić (nawet jeśli lubią siebie i życie)...
PS. Dla osoby wierzącej w tradycji chrześcijańskiej, "szacunek" (o jakim pisałam) może być (moim zdaniem) uznany za pochodzący od Boga i podobieństwa człowieka do Boga, a "uznanie" to rzecz czysto ludzka.
Uff, koniec.