Wraz z wnioskiem dołączałam, (zwyczajnie przypięte) podanie opisujące warunki o jakie proszę i przyczyny dla których to robię (koniecznie jedno i drugie). Zazwyczaj dotyczyło terminu (jako studentka nie mogłam sobie pozwolić na wyjazd w innym terminie niż w trakcie trzech miesięcy studenckich wakacji, bo nawet gdyby nie oznaczało to zawieszenia roku, to mogło oznaczać spadek wyników i kłopoty później). Czasem dołączałam jakąś konkretną prośbę (np. o skierowanie do ośrodka specjalizującego się w MPD albo, bo i taka prośba mi się zdarzyła, do ośrodka który ma odpowiednie dla mnie sanitariaty. Co ważne, starałam się opisać jedną czy dwie rzeczy, a nie "skrajać" sobie moje wymarzone sanatorium - jeśli wiedziałam, że muszę jechać w konkretnym terminie (w innym po prostu nie przyjmę kwalifikacji i podziękuję na rzecz kogoś innego), to wiedziałam też, że muszę się np. zgodzić na to, że sanatorium będzie daleko od domu i będzie trzeba zadbać o dojazd.
W mojego doświadczenia wynika, że generalnie ta prośba była uwzględniana (otrzymywałam sanatorium w "najgorętszym" przecież okresie wakacyjnym, a raz - z powodu kwalifikacji na studia doktoranckie, udało mi się sanatorium "zamienić" praktycznie, o ile pamiętam, w ciągu kilku miesięcy na inne (już po otrzymaniu pisma o kwalifikacji - wstępnie proponowano mi sanatorium we wrześniu, a wiedziałam w tym momencie, że muszę wtedy być w domu, żeby zadbać o rekrutację i wyjaśniłam jak sprawa się ma: że oczywiście mogę przyjąć ten termin ale go w pełni nie wykorzystam, bo będę musiała wziąć kilka dniu przepustki, a z pewnością to zrobię, bo od tego zależy moja przyszła ścieżka zawodowa, więc gdyby istniała taka możliwość, wolałabym zamienić na termin nieco wcześniejszy). Wszystko bez jeżdżenia z tzw. "odrzutów".
Oczywiście mogłam mieć "fory" w kolejce jako młoda osoba niepełnosprawna, która studiuje i jest oficjalnie "aktywna" (takich wspiera się chyba najchętniej). Poza tym nie mam wątpliwości że NFZ mógłby mojej prośbie odmówić (np. z braku miejsc). Ale wychodziłam z założenia, że skoro takie prośby zdaje się skutkują, to niczemu to nie zaszkodzi, jak znów złożę podanie i urzędnik będzie od razu z wnioskiem miał informację co i (co bardzo ważne) dlaczego jest mi bardzo, a co niekoniecznie bardzo potrzebne. W końcu to też wartościowe dla niego - wie np., że jeżeli mnie zakwalifikuje na grudzień (bo tylko takie ma teraz miejsca) to ja po prostu zrezygnuję, czyli w obie strony pójdą papiery i koszty pocztowe, a pożytku z tego żadnego.
Żeby było jasne - "zrezygnuję" jeśli termin będzie zły, to nie jest tu "groźba" typu odmrożę sobie uszy na złość babci.
To jest po prostu jasne postawienie sprawy i stwierdzenie, że inaczej, z takich a takich powodów, nie mogę się zachować i jeżeli oni nie mogą (z być może zupełnie rozsądnych powodów) zrealizować mojej prośby, to lepiej dla nas będzie, jeśli oni mnie w ogóle nie zakwalifikują i od razu dadzą to miejsce komuś, kto ten termin może przyjąć, a ja poszukam innej formy rehabilitacji na ten czas.