Najpierw część formalna: nie jestem specjalistą Centrum Integracji.
Wyszedł bardzo długi post, za co z góry przepraszam.
Część z tego co napiszę może się wydać niesłuszna lub bezduszna. Nie chcę celowo Cię obrazić czy dotknąć, ale osobiście uważam, że w takich kwestiach jak samodzielność czy założenie rodziny słodzić za bardzo też nie można. Postaram się przynajmniej częściowo używać własnego przykładu, nie dlatego, że taka jestem świetna, tylko po to, żeby "czepiać" się bardziej swojej sytuacji niż Twojej - to co z tego do Ciebie pasuje, odnieś do siebie.
Pamiętaj, że oczywiście mogę się mylić, bo nie znam dokładnie Twojej sytuacji. Poza tym, nie jestem osobą o aż tak dużym doświadczeniu życiowym...
Częściowo chyba rozumiem lęk Twoich rodziców - jak sam piszesz jesteś osobą niesamodzielną, w życiu codziennym. W tym momencie, jakkolwiek pragnienie wejścia w związek jest zrozumiałe, priorytetem wydaje mi się doprowadzenie się do takiego stanu, żebyś był jak najbardziej niezależny do pomocy osób najbliższych (nieważne czy to będą rodzice, czy dziewczyna). Mam wrażenie, że samo wynajęcie kawalerki może być niewystarczające - im więcej opieki potrzebujesz, tym większy ciężar będzie musiała unieść Twoja dziewczyna, jeśli mielibyście razem zamieszkać, chyba, że uda Ci się usamodzielnić albo część pomocy "przenieść" na innych. A zatem wydaje mi się logiczne, że powinieneś się postarać o jak największą samodzielność (poprzez rehabilitację, jeśli może dać jakieś wyniki, rozwiązania środowiskowe i techniczne). Rodzice mogą się obawiać, że koniec końców będą musieli pomagać nie tylko samotnemu niepełnosprawnemu synowi, ale też jego dziewczynie lub żonie (i, jak sam wspominasz, boją się ewentualnego pojawienia się dziecka). Mogą też sobie po prostu nie wyobrażać, że mógłbyś się stać mniej od nich zależny (osobom sprawnym, także członkom rodziny, może być trudno czasem ocenić na co stać konkretnego ON, zwłaszcza że sami zainteresowani nie zawsze wiedzą na co ich stać
)
Nie jestem psychologiem, ale gdybym miała zgadywać, to powiedziałabym, że "odwrócenie się od Ciebie" po deklaracji, że chcesz się wyprowadzić, może być pewnym rodzajem próby - rodzina (być może) chce Ci pokazać, w jak dużym stopniu jesteś od nich zależny i, że zabierasz się z motyką na słońce. Gdyby takie właśnie mieli motywy, to chyba byłoby to dla mnie w jakimś stopniu zrozumiałe (chociaż moi bliscy nigdy czegoś takiego nie zrobili). Poważny kłopot może się pojawić, jeśli jednocześnie nie dopuszczaliby nie tyle Twoje dziewczyny, co jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Ostatecznie jesteś dorosłym, dojrzałym facetem i musisz planować co będzie, jak ich nie będzie, niezależnie od tego, czy będziesz miał dziewczynę czy nie.
Wydaje mi się (ale to już zupełnie zgaduję i mogę się mylić), że jest pewnym niefartem, że pomieszało się tutaj usamodzielnianie się od rodziców i dziewczyna jednocześnie (chociaż pewnie dziewczyna Cię motywuje). Bo w tej sytuacji rodzice mogą być podejrzliwi wobec jakichkolwiek Twoich kroków ku samodzielności ("syn chce się wyrwać, ale wcale nie dlatego, że to odpowiedzialne, tylko dlatego, że chce być z związku - na pewno narobi sobie w ten sposób tylko więcej kłopotów, które potem my będziemy musieli odkręcać")
W pewnym stopniu ten lęk rodziców, że sobie nie poradzisz może być chyba uzasadniony. Ja na przykład jestem w znacznie lepszej sytuacji środowiskowej i zdrowotnej niż Ty (sądząc z opisu) a i tak, robiąc korki ku samodzielnemu życiu (czyli takiemu, w którym staram się nie polegać na bliskich) co jakiś czas muszę mierzyć się z lękiem, że wszystko się za jakiś czas zawali i będę zmuszona wrócić na garnuszek rodziny. Szczerze mówiąc, nie mając głębokiego przekonania, że już życie na własny rachunek wypróbowałam na tyle, że żeby móc z przekonaniem powiedzieć "daje sobie radę", nie miałabym chyba odwagi zakładać własnej rodziny (a wspólne mieszkanie jest, w jakimś sensie, zakładaniem rodziny). Mam bardzo silne poczucie, że najpierw trzeba zadbać o to, żeby dawać sobie radę jako jednostka, najlepiej jak się da. Oczywiście w granicach rozsądku - osoba "sprawna" też może nieoczekiwanie doznać nieszczęścia, które przewróci wszystko do góry nogami i się przed tym nie da zabezpieczyć. Ale skoro ja już wiem, że w tym rozdaniu mam kilka trefnych kart, to wypada żebym z góry myślała o tym jak je najlepiej wyłożyć.
Być może, oczywiście, Twoja dziewczyna nie tylko nie jest chora psychicznie (
) ale jest świadoma tego, jakie problemy musielibyście wspólnie rozwiązywać. To nie mnie oceniać. Ale teoretycznie zakładam, że może też nie do końca być świadoma. Bo brak choroby psychicznej to jedno, a (choćby teoretyczne) zrozumienie sytuacji, w którą się człowiek pakuje, to drugie. Nie wiem, czy na przykład poważnie rozmawialiście o tym jak miałoby wyglądać wspólne mieszkanie, bez pomocy rodziców, czy tylko tak rzuciłeś, że się wyprowadzisz.
Gdybym miała doradzać na podstawie tego, co mi się wydaje o Twojej sytuacji, to powiedziałabym tak:
Szukaj wsparcia grup zrzeszających ludzi z Twoją niepełnosprawnością (
link do bazy organizacji pozarządowych), bo dzięki temu będziesz miał szansę wymienić się doświadczeniami i otrzymać wsparcie w swojej konkretnej sytuacji (nie wszystkie niepełnosprawności powodują takie same problemy). Być może także środków na dodatkową rehabilitację, jeśli istnieje poważna szansa, że pomoże Ci to podnieść sprawność. Zorientuj się jakie miałbyś szanse na przeniesienie się z domu na przykład do DPS (domu pomocy społecznej), jakie na usługi pielęgniarki środowiskowej, gdybyś się rzeczywiście wyprowadził. Jak możesz - ewentualnie - pomóc sobie w osiągnięciu większej sprawności w codziennym życiu przy pomocy specjalnie dostosowanych sprzętów, na przykład. Jak żyją ludzie w tym samym stanie zdrowia w bardziej rozwiniętych krajach i które z tych rozwiązań mógłbyś ewentualnie wprowadzić u siebie? Masz Internet, czyli możesz mieć dostęp do tych informacji. A tylko Ty znasz swoją sytuację i stan na tyle dobrze, żeby móc skutecznie wyszukiwać informacje dla siebie.
W drugiej kolejności, jeśli to możliwe, staraj się do tego całego projektu podejść jak najrozsądniej - przekonywać rodziców swoim zachowaniem, że wiesz co robisz i potrafisz o tym myśleć odpowiedzialnie. Nie wiem, jak postąpiłabym na Twoim miejscu, ale coś mi podpowiada, że chyba próbowałabym się nie spieszyć bardziej niż to konieczne i spróbowała przestawić się z celu "życie w związku żeby nie być samotnym" na "życie jak najbardziej samodzielne, żeby móc żyć w związku". Nie mam pojęcia na ile to praktyczne rady, w waszej sytuacji, dlatego są znacznie mniej konkretne niż te wyżej.
I jeszcze komentarz
> proszę mi wierzyć, że jest to dla mnie ruch poniżej mojej godności.
Przepraszam, ale jak to przeczytałam, to... Jesteś osobą niepełnosprawną i (w obecnej sytuacji) nie do końca samodzielną. Nie możesz (moim zdaniem) traktować proszenia o pomoc jako czegoś, co jest "poniżej Twojej godności" jeśli ten pomocy rzeczywiście potrzebujesz.
Możesz oczywiście robić wszystko, co tylko potrafisz aby stawać się bardziej samodzielnym, ale w momencie kiedy pomocy mimo wszystko potrzebujesz, to tak naprawdę musisz o nią umieć poprosić , być świadomym tego że jest Ci udzielana i starać się być za nią wdzięcznym (oraz dobrze ją wykorzystywać). Jeśli dobrze rozumiem, to teraz tej pomocy udzielają (a właściwie przed kłótnia udzielali) Ci rodzice. Jeśli masz sobie radzić bez nich, to w jakimś stopniu tej pomocy będą Ci musieli udzielić inni. Nie jest to zapewne Twoja wina (nie planowałeś chyba bycia osobą niepełnosprawną?), nie jest też koniecznie zasługą innych że są w lepszej sytuacji (ja na przykład miałam po prostu dużo szczęścia). Ale fakty istnieją nawet, kiedy nie są niczyją winą ani zasługą.
Świadomość, że się pomocy potrzebuje nie jest najpiękniejszym uczuciem w świecie (ja go bardzo nie lubię
), ale z drugiej strony - moim zdaniem - zbyt silne poczucie "honoru" również nie jest dobre, bo może oznaczać, że - świadomie czy nie - tę pomoc, którą musimy otrzymać, spychamy na najbliższych. Głupio o coś poprosić na zewnątrz, więc obowiązek pomocy przechodzi na tych, wobec których nam najmniej "głupio". A to niebezpieczna postawa, zwłaszcza jeśli planuje się powiększenie grona bliskich sobie ludzi. Bo to że Ty masz takie pojęcie "godności", to Twoja sprawa. Ale co zawinił ktoś inny, że przez tak specyficznie rozumiany honor miałby mieć pod górkę?
Oczywiście nie chcę namawiać do bycia pijawką i wymagania pomocy przy wszystkim przy czym się da. To do niczego dobrego nie prowadzi. Ale do otrzymywania pomocy od innych, bycia zależnym, trzeba mieć (moim zdaniem) rozsądny stosunek, zwłaszcza jeśli fakty zmuszają nas do uznania, że
jesteśmy zależni i pomocy
potrzebujemy. Niewątpliwie mam mniejsze kłopoty od Ciebie, ale mam świadomość, że w tej chwili funkcjonuję tak dobrze jak funkcjonuję w znaczniej mierze dlatego, że otrzymałam mnóstwo pomocy (również "systemowej", polegającej na tym, że np. moje miasto zainwestowało w wygodne autobusy a podatnicy płacą na moje świadczenia i na to, co dostaję jako rodzaj "pensji" będąc doktorantką). Spłatą tego długu wobec społeczeństwa będzie moim zdaniem takie życie, żebym jak najlepiej i najrzetelniej tę pomoc wykorzystała. Nie to, że będę udawała (choćby tylko przed samą sobą), że ja żadnej pomocy z zewnątrz nie potrzebuję i jestem samowystarczalna. Bo nie jestem. Ty, zapewne, też nie.