Witaj tomek1. Serdeczne dzięki za słowa pociechy i zrozumienia. Coraz częściej łapię się na myślach, że nie dam rady, że życie mnie przerosło. Chciałabym zasnąć i nie musieć już więcej myśleć, czuć i cierpieć.
Jeśli pozwolisz i Tobie i wszystkim tym, którzy do tej pory okazali mi życzliwość, wyjawię jeszcze więcej szczegółów z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Otóż:
Jest też jeszcze jedna strona medalu, a nawet dwie. Pierwsza to taka, że miałam ogromne opory przed narażaniem córki męża na rozprawę sądową. Dlatego mimo, iż pozew o uchylenie alimentów mam gotowy od dawna miałam też naiwna nadzieję, że nie będzie konieczności wnoszenia sprawy. Miałam nadzieję, że córka zrozumie, że choroba jest sprawą losową, na którą nie mamy wpływu, miałam nadzieje, że stan męża poprawi się, ja wrócę do pracy i znów będę wysyłać pieniądze. Przecież na litość Boską, gdy rodzice są razem i przychodzi choroba, to zawsze dotyka ona wszystkich członków rodziny, także dzieci (szczególnie dorosłe), a ich skądinąd uzasadnione potrzeby, w takim przypadku też muszą zostać trochę ograniczone w imię wyższych wartości, jaką jest zdrowie rodzica. Dlaczego, gdy rodzice nie są razem, życie i zdrowie rodzica jest nic niewarte wobec potrzeb jego dzieci? Czy dzieci nie mają żadnych obowiązków choćby moralnych wobec swoich rodziców? Jacy z nich będą kiedyś ludzie dorośli, jeśli będziemy wpajać im przekonanie, że są "pępkiem" świata i tylko ich potrzeby są ważne, a rodzic póki zdrowy i zarabia (najlepiej dużo) przydaje się, ale gdy zachoruje należy wyrzucić go na śmietnik? Druga strona medalu, to fakt, że mąż ma dwie córki z pierwszego małżeństwa. Tę, której dotyczą alimenty i starszą, która skończyła już studia i pracuje naukowo na uczelni, przygotowując się do obrony pracy doktorskiej. Sąd, podczas sprawy rozwodowej w 2000 roku, za obopólną zgodą rodziców, utrzymał wysokość kwoty alimentów, które mąż wysyłał matce swoich córek dobrowolnie, przyznając jednocześnie prawo do nich młodszej, wówczas 14 letniej, córce. Podczas rozprawy mąż nie przyznał się do tego, iż jest chory na cukrzycę I stopnia, przedkładając ponad wszystko potrzeby córek. Poza tym zawsze wstydził się swojej choroby. Gdyby Sąd podzielił tę kwotę 400,00 zł na dwie córki po 200,00 zł na każdą, to wkrótce starsza, straciłaby do nich prawo, a młodsza otrzymywałaby 200,00 zł miesięcznie, natomiast w ten sposób wkład męża w utrzymanie córek pozostał na dotychczasowym poziomie, mimo iż jedna z nich usamodzielniła się. Ponadto, mam na to dowody w postaci przekazów pocztowych, mąż wiele razy podczas tych kilku lat od rozwodu do udaru wysyłał swej byłej żonie nie 400,00 a 450,00zł. Również wysyłał pieniądze (w niższych kwotach, ale jednak) na nazwisko swej starszej córki. Ta dobrowolna nadpłata była podyktowana miłością do dzieci, a nie poprawą jego sytuacji finansowej. Wręcz przeciwnie, nasza sytuacja finansowa była coraz gorsza zważywszy na zaistniałą wkrótce chorobę jego mamy i konieczność ponoszenia także w związku z nią kolejnych kosztów. Nieustanny stres, bardzo wyczerpujący fizycznie i psychiczne tryb życia odbijał się coraz bardziej na zdrowiu nas wszystkich: męża, mojej córki i moim. Powoli, ale systematycznie zaczynaliśmy gubić się w tych wszystkich problemach, troskach i chorobach. Do tego wszystkiego ciągłe żebranie męża u córek o spotkanie, o rozmowę i ciągłe podczas tych spotkań narzekania z ich strony jak to źle im się żyje (oczywiście z winy ojca - bo za mało zarabia i za mało daje). Tyle tylko, że obie bywały na wakacjach zagranicą, a ani mąż, ani ja, ani moja córka przez wiele lat nie wychylaliśmy nosa poza miejsce zamieszkania, ponieważ zwyczajnie nie było nas stać nawet na najtańsze i najskromniejsze wakacje. Mąż coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Aż przyszło najgorsze i nieodwracalne - udar mózgu. W jednej chwili nasze i tak przecież niełatwe życie, legło w gruzach. Z inteligentnego, o szerokich zainteresowaniach człowieka i przyjaciela pozostał wrak. Przyznaję, że to już mnie absolutnie przerosło. Rozpacz, brak mojego pogodzenia się z okrutną rzeczywistością i poczucie winy wobec mojej córki, która z tego powodu, że matce zachciało się na stare lata przeżywać miłość swojego życia, a ona musi, mimo swej choroby, przeżywać kolejne traumy (pokochała mego męża jak ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miała) plus troska o mnie bardzo źle odbijają się na jej zdrowiu. Mąż nie wie na jakim świecie żyje, jest jak dziecko we mgle, potrafi jedynie korzystać z podstawowych przycisków w pilocie do telewizora, bo z telefonu już nie. Tak, że cała "wina" i odpowiedzialność leży po mojej stronie. Kilka razy (dostałam wtedy niewielką zapomogę z pracy) wysłałam na konto córek męża pieniądze, a to z okazji Świąt Bożego Narodzenia, a to na Dzień Dziecka. Wyraźnie jednak napisałam, że jest to prezent. Szkoda, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, że rodzona córka może być do tego stopnia nieczuła i obojętna. Znałam ją wcześniej, tak jak i jej siostrę. Spotykaliśmy się przy różnych rodzinnych okazjach w domu mamy mojego męża. Stosunki nigdy nie były ciepłe, ale poprawne. Wielokrotnie zapraszaliśmy obie córki do naszego mieszkania. Raz jeden młodsza zdecydowała się na wizytę w Dniu Bożego Narodzenia, ale i tak powiedziała, że żałuje iż zgodziła się przyjść, bo nieostrożnie zaprosiłam ją do skosztowania potrawy, której nie miała ochoty spróbować. Poza tym dostała od nas pod choinkę, piękną długą suknię, ale okazało się, że kolor nieodpowiedni - bordo zamiast czarny (podczas ostatniego ze mną widzenia usłyszałam jak mówi, że ma już dość czerni). Poza tym prośba ojca o przymierzenie i pokazanie się w sukience przekroczyła już kompletnie jej wytrzymałość. Zachowywała się jak udzielna księżna, która z łaski odwiedziła ojca i z całą pewnością drugi raz nie popełni tego błędu. I nie popełniła. Przyjęliśmy ją bardzo serdecznie i staraliśmy się ze wszystkich sił, by czuła się, jak u siebie w domu. Niestety. W sumie nie wiem dlaczego zdecydowała się przyjść. Może chciała zorientować się w jakim standardzie mieszkamy, i czy przypadkiem nie należy się jej więcej pieniędzy...? Przekonała się, że jest biedniej niż sądziła i wyszła dumna jak paw. Może i przemawia przeze mnie gorycz, ale jak wytłumaczyć takie oto zdarzenie? Któregoś razu starsza córka zadzwoniła do męża do pracy z propozycja spotkania. Podobno stęskniła się, bo dość dawno się nie widzieli. Mąż nie posiadał się ze szczęścia. Ja jeszcze podsyciłam jego radość mówiąc, że jednak i on doczekał się uczucia ze strony starszej córki i że nie jest prawdą, że nie jest przez nią kochany. Jeszcze tego wieczoru prawda ukąsiła męża w samo serce. Był to bowiem podstęp, który miał na celu umożliwienie jej matce złożenia, w tym samym czasie, niezapowiedzianej wizyty jego mamie. Po co? Nigdy wcześniej i nigdy później była żona nie składała już wizyt swej byłej teściowej. Wtedy po raz pierwszy i jedyny widziałam jak mąż strasznie płakał. Został podstępnie oszukany w najdotkliwszy sposób. Pod pozorem tęsknoty córka spotkała się z nim po to, by zrealizować ukartowany wspólnie ze swą matką plan zlustrowania mieszkania matki męża.
Przypomniał mi się jeszcze jeden znamienny fakt. Jakieś 1,5 roku temu alarmujący dźwięk dzwonka do drzwi poderwał mnie na równe nogi. Za drzwiami stali dwaj groźni policjanci i donośnym głosem zapytali, czy tu mieszka mój mąż. Początkowo nie chcieli wyjawić celu i powodu tak niecodziennej wizyty u kaleki, ale w końcu zdradzili tę wielka tajemnicę. Przyszli mianowicie ustalić miejsce zamieszkania męża z powodu wniesienia przez jego córkę sprawy o alimenty do komornika. Pamiętam reakcję policjanta po obejrzeniu dokumentów medycznych i niezbyt udanej próbie rozmowy z moim mężem. Pokręcił głową z niedowierzaniem na bezduszność i bezwzględność córki wobec ojca "stojącego nad grobem". Powtarzał tylko: "oj nieładnie, oj nieładnie".
Nie wiem, czy będę miała okazję rozmawiać jeszcze z którąkolwiek z córek męża. Nie wiem też, czy jeszcze tego chcę. Próbowałam rozmawiać nie raz. Jakieś 2 miesiące temu pod wpływem nagłego impulsu zadzwoniłam do starszej. Głównie chciałam dociec jakie ma żale do ojca i dlaczego nigdy do niego nie zadzwoni, nie zapyta o zdrowie? Dlaczego nigdy go nie odwiedza? Mówiłam jej, że ojciec bardzo je obie kocha i zawsze kochał, że są i były najważniejszymi osobami w jego życiu. Mówiłam w jakim jest stanie. Prosiłam, by poczytała sobie w Internecie o objawach udaru mózgu i zachowaniach osoby chorej na cukrzycę (szczególnie charakterystycznych przy skrajnie niskich lub skrajnie wysokich poziomach cukru). Jest przecież osoba wykształconą i inteligentną, miałam więc nadzieję, że wzniesie się ponad własne urazy i dotrze do niej, że nie tylko ojciec kocha je obie b. mocno, ale jest mu też bardzo potrzebny choćby niewielki kontakt z nimi. Mówiłam, jak chory mózg jej ojca rekompensuje sobie brak rzeczywistego z nim kontaktu: wydaje mu się, że albo są obie aktualnie w domu (np. w 3 pokoju, którego u nas nie ma), albo że dopiero co wyszły w jakiejś sprawie, ale zaraz wrócą, czasami też wydaje mu się, że młodsza ma kilka lat i śpi w łóżeczku. Bardzo jest zdezorientowany, kiedy zaczyna rozglądać się po pokoju i tego wyimaginowanego łóżeczka nie widzi. Szczególnie przykre jest, (teraz zdarza się to już rzadziej, ale jeszcze niedawno bardzo często), gdy nagle zaczyna bardzo niepokoić się, że zaraz wróci właściciel mieszkania i każe mu wstać z łóżka i wynosić się z mieszkania. Strach w jego oczach jest dla mnie dodatkowym źródłem cierpienia. Mąż opisuje tego mężczyznę i bardzo się denerwuje, gdy mu tłumaczę, że nikogo takiego nie ma, że jest u siebie i że nic mu nie grozi. Wtedy zaczyna mi tłumaczyć, że to przecież mój ojciec - ten, którego prosił o moją rękę. Gdy mówię mu, że mój ojciec zmarł, gdy byłam w liceum twierdzi, że chodzi mu nie o mojego biologicznego ojca, ale o mojego opiekuna, który ze mną mieszkał. Nie muszę chyba dodawać, że nikogo takiego nie było i że jest to odbicie złych wspomnień z pierwszego małżeństwa, które męczą jego chory mózg. Wożę go na wózku po mieszkaniu, aby sam zobaczył, że nie ma w nim 3 pokoi, a dwa i że nie jest to mieszkanie jego byłych teściów, lecz to w którym mieszkamy od 8 lat i że może czuć się bezpiecznie. Na chwilę uspokaja się, ale po chwili zaczyna pytać, gdzie jest lodówka, która stała zawsze w pokoju. (tak widocznie było w poprzednim małżeństwie). Dziwne, prawda? Teściowie mieli swoją lodówkę w kuchni, a oni z żoną swoją - w pokoju. Można nie wierzyć mężczyźnie, gdy mówi niezbyt dobrze o swoim poprzednim małżeństwie, ale strach przed teściem, nawet po tylu latach, jest chyba najlepszym świadectwem, jak cudownie żyło mu się w pierwszym małżeństwie. Reasumując, wydawało mi się, że cokolwiek córka męża zrozumiała. Obie byłyśmy wzruszone podczas tej rozmowy, ale jednak ja głównie z powodu męża, a jego córka głównie rozczulała się nad sobą. Powiedziała jednak jedno, wydawało mi się wtedy, ważne zdanie: "dobrze, że jest ktoś, kto opiekuje się ojcem". Zrozumiałam, że jednak może ma dla niego odrobinę uczucia. Tym większym szokiem jest dla mnie podanie ojca do komornika i ściganie za zaległe alimenty. Nadmienię, że młodsza córka jest tak zapiekła w pretensjach, że nie tylko, iż sama nigdy do ojca nie dzwoni, to nawet nie odbiera od niego telefonów. Łączyłam go bowiem z nią przy wielu okazjach, ale nie odbiera. Nie odbiera i już.
Dużo się tego uzbierało, nie wiem, czy ktokolwiek będzie miał cierpliwość, aby to czytać, ale już samo przelanie na papier żalu, który wypełnia mi serce i myśli, daje trochę ulgi i pomaga mi do reszty nie zwariować.
Serdecznie pozdrawiam, izaluka
W odpowiedzi do godunowa napisałem iz nalezy się zastanowić nad rodzicami którzy robią z dzieci bezdusznych potworów. Czytając ciebie izaluka wynika z tego że poprzednia żona twojego męża jest takim bezdusznym zapatrzonym w siebie potworem i tak wychowuje córki. Nieszczęściem jest to że cierpi ich ojciec a twój mąż i twoja córka również. Mściwość i zemsta to zły doradca ale należy pozwać curunie o alimenty niech poznają swój bat i tę drugą strone medalu. I tak jak u mnie było niewazne czy potem będą wywiązywac się z nałożonego obowiązku ale warto to zrobić aby wiedziały że obowiązki ma każdy.
Miłego dnia i wytrwałści zyczę .
P. Izaluka to straszne co Pani opisała ,najgorszemu wrogowi nie życzę choroby a co dopiero śmierci własnemu Tacie . Popieram to co pisze Tomek 1 ,prosze zwrócic się do K O P O N-ych tam mogą adwokata przydzielic za darmo . Życzę dużo wytrwałości .Z Pozdrowieniami .
Autor izaluka
Dodany 2008-08-03 14:42
Pani renatowanke. Bardzo dziękuję Ci za poświęconą mi uwagę i słowa otuchy. Jednakże mój mózg już też kiepsko funkcjonuje, bo chyba nie bardzo zrozumiałam "prosze zwrócic się do K O P O N-ych " . Nie bardzo rozumiem ten skrót. Jeśli możesz bardzo proszę oświeć mnie.
Pozdrawiam bardzo serdecznie izaluka
Autor izaluka
Dodany 2008-08-03 14:09
Dziękuję Ci pięknie Tomku1. Chciałam jeszcze tylko dodać, że ja również pochodzę z rodziny rozbitej. Mój ojciec znęcał się nad moją Mamą nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Nadużywał alkoholu (delikatnie powiedziane) i groził mojej Mamie bagnetem. Jej portrecik porżnięty tymże bagnetem mam do dziś. Bił ją i nie jeden raz w ciąży z moją młodszą siostrą i ze mną maleńką w ramionach uciekała z domu przed nim oszalałym z bagnetem w ręku. Gdy ja miałam 5 lat, a moja siostra 3,5 Mama uciekła od niego do swoich rodziców. Gdy byłam bodaj w 6, czy 7 klasie szkoły podstawowej nagle poprzez swoja cioteczna siostrę skontaktował się z nami. Był już wtedy w USA. Nostryfikował swój dyplom inżyniera architekta i założył własną firmę. Powodziło mu się niezwykle dobrze, nawet jak na tamtejsze warunki, a w porównaniu z warunkami życia w Polsce był krezusem. Nam zaczął przysyłać alimenty w wysokości 21 dolarów (po 10,5 na każdą z nas) również za pośrednictwem swej ciotecznej siostry (czyli dostawałyśmy bony). Takie to były czasy. Pamiętam, jak jeden raz poprosiłam ojca o niewielkie pieniądze na buty bo stare już nie nadawały się do chodzenia. W odpowiedzi dostałam szczegółowy spis wydatków, jakie ojciec musi ponosić. Nie zapomniał w tym spisie o niczym. Nawet o tym ile wydaje na codzienne gazety. Oczywiście na żadne buty nie dostałam ni centa. Więcej o nic go nie prosiłam. Umarł, gdy byłam w 3 klasie liceum na raka płuc. Chyba zaszkodziły mu amerykańskie papierosy. Przed śmiercią wydał dyspozycję co ma stać się z jego ciałem po śmierci. Mam jego akt zgonu, który dostałam od swojej przyrodniej siostry. Kazał zabalsamować swoje ciało. Wspomnę jeszcze tylko, że mojej przyrodniej siostrze wyprawił takie wesele, że chyba tylko Księżna Diana miała okazalsze. Oczywiście posiadał piękny, ogromny samochód, własny dom i nie dociekałam nigdy co jeszcze. Mimo, iż każdy list do mnie i do mojej siostry zaczynał się słowami Ukochana córeczko, o tym ukochaniu świadczyły tylko te słowa. Mimo to, nie żywię do niego nienawiści i choć zawsze zazdrościłam innym dzieciom ojca, odkąd umarł codziennie modlę się także za spokój Jego duszy. Jakby nie było był moim ojcem.
Izaluka, mnie zechciało się przeczytać "od deski do deski" Twoją opowieść. Jest pełna żalu do -zdawałoby się - bliskich osób za to, że ranią. Kiedyś przeczytałem taką sentencję: "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta". To prawda. Tylko człowieka stać na okrucieństwo. Nawet, gdy dzieci Twojego męża mają żal, że rozszedł się z ich matką, to obecnie dają świadecztwo tego, że Jego decyzja była słuszna. W dodatku świadczą o tym, że zostały wychowane na obraz i podobieństwo byłej żony. To kiedyś się zemści.
W czasach, gdy pieniadz stał się celem, zamiast środkiem, ludzie zatracili ludzkie uczucia. Uważam, że córka, nawet gdy studiuje, jest na tyle dorosła, aby mogła sama zapracować na swoje utrzymanie. Tym bardziej, gdy jej ojciec jest chory.
Serdecznie Ci współczuję, ale jedynie, co mogę zrobić, to poradzić, abyś się skontaktowała z prawnikiem, który znajdzie rozwiązanie Waszych problemów. Powinno się znaleść.
Pozdrawiam
IZALUKA ja czytam wszystko od poczatku i dalej mysle ,ze niezbedny jest prawnik ,dostalas kilka namia row na darmowe porady ,skorzystaj jak najszybciej ,bo czas ucieka serdecznosci
Autor izaluka
Dodany 2008-08-03 15:21
Witaj droga Maltabar. Ja już skorzystałam z tych linków. Opisałam nasze problemy i teraz muszę cierpliwie poczekać na odpowiedź prawników. Niestety jest weekend i pewnie dlatego nie mam jeszcze żadnej fachowej porady. Muszę poczekać do jutra. Mam nadzieję, że jutro doczekam się, a jeśli nie to po prostu dostarczę do Sądu te dokumenty, które mam już przygotowane. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
Autor izaluka
Dodany 2008-08-03 15:13
Drogi Nachbar. Wielkie dzięki, że zechciałeś zapoznać się z moimi problemami. Na szczęście jednak nie wszyscy ludzie na tym "łez padole" zatracili ludzkie uczucia. Najlepszym tego dowodem są te wszystkie listy, które otrzymałam i te wszystkie słowa zrozumienia i pociechy od przecież, jakby nie było obcych ludzi (ale teraz już bliskich memu sercu). Na Twoje ręce składam wszystkim, którzy do mnie napisali z serca płynące serdeczne podziękowania i życzenia abyście zawsze spotykali na swej drodze życzliwych i dobrych ludzi, wrażliwych i zdolnych do empatii. Życzę Wam wszystkim wiele miłości i wielu szczerych przyjaciół oraz aby troski zawsze omijały Wasze domy.
izaluka
Autor izaluka
Dodany 2008-08-08 23:10
Witam wszystkich ponownie.
Przez kilka dni nie zaglądałam na forum, bo nie miałam wiadomości na e-maila, że są jakieś nowe wpisy. Teraz zajrzałam i zobaczyłam ze zgrozą, że agresywna aktywność Godunowa jeszcze się nasiliła. Nie wydaje mi się, abym pisała, że byliśmy pracownikami naukowymi. Gdyby tak było nasze zarobki byłyby na pewno wyższe od tych, które osiągaliśmy. Byliśmy szeregowymi pracownikami i mieliśmy szeregowe pensje. Wydaje mi się również, że wspomniałam o chorobie mamy męża. Nie pisałam jedynie, że teściowa miał emeryturę niewiele przekraczającą 700 zł. Oczywiste więc jest, że pomagaliśmy Jej finansowo. 400, 00 zł, to była kwota zasądzona przez Sąd, a przecież Sąd wyznaczając udział ojca w łożeniu na dzieci bierze pod uwagę zdolności finansowe tegoż. Skoro zasądził taką kwotę, to znaczy, że uznał ją za właściwą. Pisałam ponadto, że mąż wysyłał matce swych córek więcej niż 400,00 zł i że na tym nie poprzestawał (dawał im też prezenty rzeczowe oraz pieniądze do ręki oraz wysyłał przekazem pocztowym - o przekazach piszę na wypadek, gdyby Godunow był tak łaskaw i stwierdził, że każdy może powiedzieć, że komuś coś dawał ale nie ma na to żadnego dowodu. Otóż ma.). Poza tym, jak mi się zdaje, obowiązek łożenia na dzieci spoczywa na obojgu rodzicach, a nie tylko na ojcu. Mówienie, że mój mąż "rzucał dzieciom ochłapy, jak psu" jest już w tej sytuacji zupełnie nie na miejscu. Przypominam o obowiązku męża wobec starej, schorowanej matki. Jeśli już ktokolwiek żywił się ochłapami, to raczej my. Co do stwierdzenia "co to za chłop, który daje się wyrzucić z mieszkania", to wyjaśniam, że było to mieszkanie teściów, w którym mąż nigdy nie był zameldowany. Jeśli chodzi o brak zaradności męża w zapewnieniu rodzinie własnego mieszkania, to proszę bardzo o podrzucenie mi pomysłu, jak z pensji 1200,00 - 1400,00 zł można w Polsce kupić mieszkanie. Pan Godunow chwali się, że choruje na cukrzycę od 14 lat. Mój mąż choruje od lat 35 i też bierze insulinę i też 4 razy dziennie. Poza tym mój mąż jest w takim stanie, że dziś może jedynie zatroszczyć się o to, jaki jest rok, miesiąc i dzień tygodnia. Pyta nas o to po wiele razy na dzień. Nie dowierza bowiem kalendarzom, które ma w zasięgu wzroku. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.