W czasach mojego dzieciństwa komputery już były (nie pecety, ale jednak komputery
), więc trochę jakby jestem poza grupą docelową, ale z wakacji mam mnóstwo barwnych wspomnień.
Po pierwsze, mniej więcej do momentu kiedy miałam –naście lat, prawie co roku jeździliśmy rodzinnie pod żagle – akurat tak wyszło, że był dostęp do łódki i możliwość wzięcia jej na dwa-trzy tygodnie w sezonie wakacyjnym, na Mazury. Branie niepełnosprawnego dzieciaka na żaglówkę to trochę szaleństwo (zwłaszcza, że nigdy nie nauczyłam się pływać) i dzisiaj się zastanawiam jaki cudem nikt moim rodzicielom tego z głowy nie wybił, ale radzili sobie ze mną a ja z życiem przez trzy tygodnie na kolebiącej się łajbie i do dzisiaj mam bardzo ciepły stosunek do szant, ognisk na polanach i zasypana przy chlupocie wody zaraz po zapadnięciu zmroku. W klimacie:
http://www.youtube.com/watch?v=7Xy-RR47AykPo drugie, część moich krewnych mieszka w okolicy gór, więc w kilka miejsc weszłam (uczciwiej by było powiedzieć „zostałam wciągnięta”, bo zwykle pod koniec to już trudno było nazwać chodzeniem).
Po trzecie, jak już zaczęłam mieć całkiem –naście, to częścią wakacji był prawie co roku wyjazd do sanatorium, co – o dziwo – bardzo przypadło mi do gustu. Miesiąc rehabilitacji (lepszej niż w domu), grupa rówieśników i duży zakres samodzielności – to były w sumie pierwsze wprawki do pełnej samodzielności.
Chyba mi do dzisiaj zostało przez te i inne historie lekkie wariactwo na tle podróżniczym. Męczę się stosunkowo bardzo szybko, wielu rzeczy sama nie zrobię, ale z ekipą bardzo chętnie gdzieś polezę. Nie wyobrażam sobie odpoczynku w obcym miejscu tak, że leżę na plaży albo siedzę i nic nie robię – muszę się co jakiś czas ruszać, choćbym pod wieczór szorowała nosem po ziemi.