Ryby - super sprawa, zwłaszcza świerze.
Ja dwa razy w życiu łowiłem.
Pierwszy sraz jechaliśmy z kolegą (lata świetlne temu) na rowerach za miasto. Jechalismy chyba z godzinę
. Pożyczył mi wędkę od swojego wójka - jakaś wypasiona bardzo droga. Jechalismy łowić nad rzekę - masakra. Pierwszy rzut i .... ja pierd.... ta najcieńsza część spenning'a wyleciała (za słabo umocował) i chlub do wody - kumpel już był po kolana w wodzie, ale na szczęście utknęła na ciężarku i wyłowiłem ;D
Tak się zaczęło - łowimy, łowimy On nic nie łapie, a ja cyk, mam branie, zaciąłem, wyciągam pomalutku i jest już nad brzegiem, pięęęękny duży okaz i się zerwał. Zaczął rzucać się na tym brzegu, my próbowaliśmy go złapać, ale "zarzucił" się sprytnie do wody.
Tyle było łowienia :D
Drugi raz we Włoszech ze szwagrem pojechaliśmy na płatne łowisko, On z moim synem łowią i nic, ja zarzuciłem, ale już był to czas kiedy nienajlepiej widziałem więc spławik mi zniknął, ale poczułem branie i zaciąłem - złowiłem karpia. Śmiali się, ze ja nie widze i złowiłem, a oni widzą i nie mogą nic złowić.
Szkoda, ze nie mieszkamy gdzieś w pobliżu razem bo mój syn jest zajawiony na łowienie, ale nie ma z kim.