Autor Zygmunt
Dodany 2007-05-23 11:16
Witam
Faktycznie poruszasz ogólnie unikany temat i jak życie pokazuje w Polsce temat bardzo drazliwy, choc ja tego -przyznam się-nie rozumiem. Ja jestem osoba wierzącą lecz na swój sposób. W moim mniemamiu nie wyznaje żadnych podziałów na tzw."wiarę". Bo czym że jest wiara? Moim zdaniem to przekonanie do czegoś o czym mamy pojęcie, rozeznanie. Wszelkie aspekty jakie zawarte sa w danej "wierze", sa aspektami przynależnymi tej "wierze".
Dla mnie katolicyzm i inne tego typu, są organizacją ludzką. Dla mnie liczy się sam człowiek. Moja wiara to fakt że życie każdego człowieka jest indywidualna wiarą, drogą, przeznaczeniem, losem, bez względu na to jak to nazwiemy. Ja na ten przykład wierzę że nie dzielił bym na wierzących czy też nie. Moim zdaniem zmieniają się poglądy każdego z ludzi. Upraszczając, każdy ma tę samą drogą do przebycia. Jednak że zmienia się sposób w jaki tę drogę każdy przejdzie. Wierzę że gdzieś jest zapisane jaką każdy z nas ma tę drogę, lecz sposób w jaki ja przejdziemy zależy tylko od nas samych.
Nie interesuja mnie organizacje stworzone przez ludzi bo w nich zawsze są zasady które ktoś inny stworzył. Ja wyznaję to co sam czynię wedłóg własnego uznania. Jeśli coś jest zgodne z moim sumieniem, rozumem, rozsądkiem, mądrością - to czynię. Lecz jeśli coś mi nie odpowieda to tego nie uznaję i nie jest to moja wykładnią.
Ja również nie uznaję pośredników w każdym z aspektów życia i bardzo niechętnie to akceptuję, lecz to tylko w sprawach urzędowych, lecz jeśli chodzi o sprawy duchowe to mam twarde zasady i ich się trzymam. Można to nazwać rozmową z Bogiem, losem, przeznaczeniem, fartem, jak tylko to nazwać. Dla mnie to siła dla niektórych kierująca, tworząca, tak czy owak, człowiek jest istota, która ma wybór. Tyle że wielu z nas nie umie okreslić własnych uczuć, odczuć, doznań. Wstydzimy się tego bo tak naprawdę wielu z nas nie ma odwagi się przyznać do słabości, płaczu, smutku, radości.
Mówisz Szymonie że jestes niewierzący. A Ja mówię NIE PRAWDA. Bo czyz nie można uwierzyć w to że jesteś, żyjesz. Masz zmysły: węchu, dotyku, wzroku, smaku. Możesz mówić, rozmawiać, wymieniać poglądy. Czujesz i odczuwasz. To nie jest godne wiary? Popatrz w lustro i powiedz że nie wierzysz że jesteś. Ja tak czynię co dzień. Mówię do siebie samego: dzień dobry, jestem, żyję. Wiara tak naprawdę to my sami. Ludzie.
W Biblii Jezus mówi " zburzę świątynię którą budowały pokolenia, lecz odbuduję ją w trzy dni". Jak by tę pradę przełożyć na ludzkie życie. Czy właśnie nie chodzi w tym o ludzi. Człowieka. O to co myśli, czuje, odczuwa? A nie o to co zbudował, wymalował i co wykonuje bo tak trzeba.
Ja czynię to co uważam za słuszne. Staram się rozgraniczyć dobro od zła i to jest moja wiara. To że moje życie jest tylko lekcją dla mnie samego tu i teraz, bo tu i teraz to moja droga-to jest moja wiara. Lecz ja nie potrzebuję do tego bodźców z zewnątrz. To mam w sercu, umyśle, w całym własnym jestestwie. To co się dzieje w stosunku do mej osoby, jakie występują okoliczności, jakich ludzi spotykam, jak z nimi rozmawiam i oni ze mną? To wszystko jest lekcją dla mnie do przejścia w dalszą drogę. Ja wyznaję wiele wcieleń człowieka i nie traktuje życia od narodzin po śmierć, jak początek i koniec, tylko jako Życie to stacja, a ja człowiek siedzę w pociągu, który się zatrzymuje na poszczególnych stacjach. Od nas samych zależy czy na koncie będziemy mieli więcej dobrych zachowań czy też złych, lecz to się przekłada w moim mniemaniu na to czy coś zaliczyłem w sensie nauki na leprze, czy też poniosłem porażkę. Ot cała wiara. Dla mnie Bóg jest tą siłą napędową, dla innych może to być siła jak kolwiek ją nazwą. Chodzi o jedno, aby być człowiekiem, trzeba żyć dla człowieka, a tu nie ma miejsca na zło.
Pozdrawiam Zygmunt
Autor Nadia
Dodany 2007-05-23 12:33
W taki sposób jak Ty Szcepanie to napisałeś "wierzący-niewierzący" dzieli ludzi kościół. A przeciez wiadomo że kazdy z nas inaczej patrzy na świat, inaczej rozumie pewne sprawy. Nie można ludziom narzucać surowych nakazów i twierdzic że ten kto sie do nich nie stosuje od razu nie jest osobą wierzącą. Każdy z nas poszukuje przez całe zycie dorogi do Boga, jedni znajdują ją wcześniej drudzy później a jeszcze inni wcale. Kosciół powinien przyjąc tu rolę wskazującą , a nie potępiającą czy sadzącą. Jak mozna mówic że ten kto nie chodzi w niedzielę do Kościoła nie jest osobą wierzącą?? Dla mnie to jakiś absurd i mysle że mówią tak zwykle Ci którzy głębiej nie zastanawiaja się nad sensem istnienia na tej ziemi i zupełnie nie znają Boga w którego wierzą. Bóg jest miłością, (nie chce przekonywac nikogo do istnienia Boga, ja to w kazdym razie tak czuje) a my stworzeni na obraz i podobieństwo Boga powinniśmy dawac świadectwo takiej miłości. Nie chodzi o to żeby straszyc ludzi piekłem, karami itd. tylko wskazac ludziom drogę dając przykład takiej miłości, miłosierdzia dla drugiego człowieka i wszystkich istot żyjących na ziemi. Kosciół sam odsuwa od siebie ludzi, a wiekszośc z tych 90% katolików o których pisał Szczepan uczęszczających na niedzielne Msze nie ma pojecia jaki sens mają obrzędy kościelne i tak jak te robociki chodza do kościoła jak zaprogramowani. Czemu księża w większości miast nie wychodzą do ludzi potrzebujących, czemu nie mozna z nimi po prostu pogadac jak z ludzmi? na palcach u ręki można policzyc prawdziwych księzy z powołania, którzy i tak są ograniczani ( osobiście znałam takich dwóch - z sercem na dłoni.) Echhhhhh! długo by mozna pisac na ten temat. Podumowując, myśle że wystarczy mieć serce dla drugiego człowieka ( w miłości mieszczą się wszystkie wazne przykazania biblijne ), a Bóg nie potrzebuje kultu swojego istnienia.
Pozdrowionka!
A ja też się włączę (choć układ graficzny tego forum jakoś mnie drażni) i skomentuję acz nieco inaczej. Uważam Szczepanie, że jesteś trochę niesprawiedliwy wobec wierzących - może takie przekonania wpoiło ci życie, może po prostu upraszczasz dla potrzeb dyskusji, ale wygląda to tak jakbyś wierzących uznawał za ludzi niemyślących. Owszem, są i tacy tyle że w moim przekonaniu trudno jest rzeczywiście wierzyć w jakiś konkretniejszy sposób i nie myśleć, nie zastanawiać się. Bo o ile sama refleksja "Bóg jest" wydaje się naturalna, to pytanie "Jaki Bóg jest" to już inna para kaloszy,a przy pytaniu "Czego Bóg oczekuje" można dostać bólu głowy o ile zamiast przyjąć bez słowa jakieś konwencje w rodzaju "Bóg oczekuje wizyty w świątyni w piątek/sobotę/niedzielę/itd." zacznie się zastanawiać. Wiara może dawać komfort psychiczny, ale często potrafi także być wymagająca, również umysłowo. Ot taka uwaga.
Oczywiście nie wszyscy wierzący dowolnej religii przeżywają podobne dylematy, ale tak samo nie wszyscy niewierzący są tolerancyjni. Istnieją w końcu także ludzie dla których sama deklaracja że człowiek wierzy w siłę wyższą jest oznaką co najmniej dziecięcej naiwności, jeśli nie głupoty.
Przy okazji - nie mieszałabym w miarę możliwości "wiary" (przekonania że istnieje Bóg/istnieje jakiś uniwersalny system etyczny) z "religią" (potrzebą praktykowania rytuału) bo dużo do myślenia daje chociażby popularne w Polsce określenie "wierzący niepraktykujący".