Ok,wspomnę.Tylko się nie smiać!
To było latem w roku wprowadzenia stanu wojennego.Bardzo pózno około 2 w nocy sama wracałam z imienin u przyjaciółki.Młódka byłam, zaledwie 22 letnia.Nie pozwoliłam sie odprowadzić,bo miałam tylko parę ulic do przejścia.Normalka,gdy ma się kiełbie we łbie i jest po paru kieliszkach wina.Spokojnie wracam do domu,ulice opustoszałe,gdzie niegdzie palą sie latarnie.Nagle zupelnie przypadkowo odwróciłam się i ujrzałam Jego! Miał około 40,twarz niewidoczna,niechlujnie ubrany.Gula podeszła mi do gardła,żołądek znalazł sie pod sercem,procenty wywietrzały.Jedna mysl mi się kolebie we łbie:iśc srodkiem ulicy.Facet robi to samo,ja skręcam w boczną uliczkę,on za mną,ja przyspieszam kroku... ten podobnie.
Zdałam sobie sprawę,ze do domu idę okrężna drogą.Chłop wytrwale idzie za mną.Jestem już pewna,to.....zboczeniec! Trzeba ratowac zycie i cholera wie co jeszcze.Wbiegłam na główną drogę,odwracam się....ten gigant jest tuz za mną.Nagle bezmyślnie odwracam sie do niego i mówię:no i po co tak łazisz za mną,choć to ci dam i po sprawie.Facet stanął jak zamurowany,naprędce się odwrócił i uciekł.Nigdy go nie spotkałam,a nawet jesli to i tak bym nie poznała.