Ojciec miał diagnozę 'demencja starcza'. To była totalna skleroza, więc może nawet Alzheimer?
Nie poznawał na co dzień bliskich, mylił wszystkich z postaciami z młodszych lat i tak z nimi rozmawiał, jakby czas nie istniał, w nocy wstawał do pracy, wydawało mu się, że nadal pracuje, że jest dzień, nie oceniał niebezpieczeństwa jak nie ocenia sytuacji małe dziecko. Potrzebował obsługi w zakresie higieny. We wszystkim przypominał dziecko zagubione we mgle. Przy tym wszystkim bardzo się denerwował, gdy nie mógł robić tego, co wymyślał, np. wchodzenie na krzesło i sięganie czegoś (nieistniejącego zresztą) z segmentu. Wyrzucał książki z księgozbioru do śmieci, szukał rzeczy nieistniejących. Z chodzeniem zresztą też miał problem, ciągnął nogi, a z czasem w ogóle nie mógł samodzielnie chodzić. Żył w swoim świecie jakieś 5 lat, a ja dostałam wtedy właśnie szkołę
miłości stosowanej, a nie słownej. I choć robiłam wszystko, co mogłam, do dziś stawiam sobie pytanie, czy przypadkiem, nie mogłam więcej, choć wiem, że raczej nie mogłam, bo się już nie dało.
Jednak - tu do Lidian - mimo żalu, do dziś wspominamy zabawne sytuacje z naszym dzieckiem-dziadkiem.
Ech...
A dla pociechy i równowagi moja babcia miała do swoich prawie 100 lat (zabrakło odrobinę) jasny umysł, jak rzadko kto.