Dzisiaj wspominaliśmy moją nieżyjącą już Babcię Jadwigę. Ile ciepłych wspomnień mam z Jej życia. W najmłodszych klasach szkoły podstawowej, mieliśmy wielkie zadanie ustalone przez Babcię. Mianowicie po skończonych lekcjach mieliśmy po drodze wstąpić do niej na słynne pierożki ruskie. Babcia miała piec tzw, fajerki. Pamiętam olbrzymią (pewnie w oczach dziecka), patelnię na której owe pierożki smażyła. Musiała być duża, bo mieściła prawie czterdzieści sztuk. Pamiętam dobrze, jak nas obdzielała. Były wspaniałe, chrupiące. Do tego kwaśne mleko. Pycha. Po jedzeniu siadaliśmy gdzie kto mógł. A Babcia zasiadała na kręconym obitym skórą taborecie, (to specjalnie zrobione siedzenie do pianina). Pamiętam czarne pianino, z otwieraną klapą u góry. Babcia zasiadała, otwierała pianino, półeczka w dół i rozkładała nań wielkie nuty, solfeże, książki muzyczne. Pięknie były zdobione (przedwojenne). I grała. Od pieśni patriotycznych, poprzez dzieła kompozytorów w tym Chopina, po czardasze węgierskie. To było coś wspaniałego. Byliśmy dziećmi, ale zawsze pamiętaliśmy Babcine słowa: „Gdy wyjdziecie ode mnie pamiętajcie, wszystko wokół jest muzyką”. Babcia była za młodu nauczycielką muzyki, ale nie taką w szkołach, a do wynajęcia. Pamiętam w Jej kuchni mnóstwo maleńkich bukiecików ziół, suszących się na haczykach nad kuchnią. A na oknie na parapecie wielkie słoje ze szklanymi pokrywkami, przypominającymi korki bardziej. Tam Babcia miała swoje nalewki, likierki, syropki, i wszelakie specyfiki na „wszystko”, jak mawiała. Spojrzenie miała bardzo uważne, i jak tylko pojawialiśmy się u niej w domu, zaraz nam się uważnie przyglądała. Nic się nie ukryło. I owe syropki szły w ruch.
Wiele opowiadała nam o ziołach, o ich zbieraniu, o tym, które zbiera się przed wschodem księżyca a które po. Które musiały być zbierane, gdy pojawiała się pierwsza rosa. Dzisiaj nic z tego nie pamiętam, ale Jej wiedza była ogromna. I tylko tak sobie myślę, iż szkoda wielka, że w tamtych czasach nie było komputerów. Spisać taką wiedzę to skarb dzisiaj. Pamiętam, cały proces jak lokowała sobie włosy specjalnymi drewnianymi norzycami. Wyglądały one, jak połączone dwie drewniane pałeczki długie. Nagrzewała je nad kuchnią, i ciach zwijała włosy. Nigdy nie kupowała firanek. Zawsze pytałem Babcię, dla czego one są takie wiotkie. Okazało się, iż Babcia je sama robiła na drutach. Wyobrażacie sobie? Długie firanki pokojowe, czy kuchenne – robione na drutach. Były cudowne. Wszelkie koronki, kołnierzyki, ozdóbki w chusteczkach z inicjałami. To Jej dzieło. Ogromnie, ogromnie ciepłe wspomnienia. To była wspaniała kobieta.
Nigdy nie chorowała na nic. Być może dla tego, iż miała taką wiedzę w zakresie samoleczenia, nie wiem. Niemniej pewnego dnia, gdy szykowała nam pierogi, zamiatała. Jej miotła była wykonana ze sznurków, a na nogach "łapcie". To coś w rodzaju kapci uszytych z filcu. I bidna zaplątała się i runęła tak nieszczęśliwie na podłogę, iż kość udowa pękła w czterech miejscach. Nigdy już nie wróciła do zdrowia. Przeleżała w łóżku trzy i pół roku, wdała się gangrena, i zmarła. Płakaliśmy jak bobry. Ale w ciąż Ją pamiętamy. Będzie z nami na zawsze.
))