Tam, dokąd wracam Nie ma już kraty w oknie
Niby przyjaźniej jest teraz, bardziej po ludzku
Leżąc bezwładnie patrzę
jak pęcherzyki wspomnień, jeden za drugim
odmierzają życie bez bólu
Tam, dokąd wracam
Jesteśmy tylko ja i ona
Skazani na siebie wyrokiem losu.
Mijając się na dzień dobry Minęliśmy się w drzwiach szpitalnych
Niesiono Go na brezentowych noszach
Spod nie całkiem białego materiału
bezwładnie zwisała ręka
Jego
Duszy zwisało także to, co z Jego
ciałem wtenczas się działo
Minęliśmy się w drzwiach szpitalnych
On już wyleczony
Nakarmiony po wsze czasy z wiader niczym opas
A przede mną znowu to wszystko
Teraz
Ta bezradność le - karzy, szczupłość mego portfela
I jakże ciepłe w tym miejscu, uśmiechy aniołów
w różowych kaftanikach
Terkot wózka z wiadrami
Trzy razy dziennie śmierć stąd przegania
Budzi nadzieję
Że jeszcze mnie nieść nie będą
Że wyjdę po raz kolejny na własnych nogach.
To fragment z tomiku: " Wypominki" ze szczególną dedykacją dla Pani Minister (Nie) Zdrowia.
Jak już tu zajrzałem to i dla Przyjaciela prezent zostawiam
SoliDarnOŚĆ może jednak już pora
zdjąć tę kurtkę
wyświechtaną od stołów okrągłych
wyrwać ten opornik z marynarki marzeń
wyrzucić na śmietnik
schodzone buty po drogach nadziei
schylić się ku stopom swoim
i unieść własne życie.